wtorek, 1 stycznia 2013

Krajs in wejn

Dzisiaj na warsztat biorę jeleniogórski skład Cries in Vain. Trafiłem na nich oglądając klip jakiejś innej polskiej kapelki, który ktoś z CIV średnio przychylnie skomentował. Pomyślałem, że sprawdzę zatem co sobą reprezentuje Cries In Vain. Odpowiedź jest krótka i konkretna - niewiele.

czwartek, 13 grudnia 2012

Before A Burning Earth

Bez zbędnego pierdolenia o tym, że nie napisałem nic nowego od kilku tygodni, szybkim krokiem przechodzę do znanej szerzej na naszym poletku kapeli, Before A Burning Earth. Nazwa, bez względu na to co pisał na swoją obronę w komentarzu pod jednym z poprzednich postów ktoś z kapeli, nie ma najmniejszego sensu. Przed spłonięciem Ziemi? Przed płonącą Ziemią? Nawet google translate głupieje...Powoływanie się na nazwę utworu innego zespołu ma tyle samo sensu, co wybór Lil' Wayne'a na mistrza ortografii i gramatyki.

wtorek, 20 listopada 2012

Maryla Is My Homegirl

Długo zbierałem się za kolejny post. Długo, bo pora opisać kapelę która wzbudza swoją działalnością totalnie skrajne reakcje. Mowa tu oczywiście o gwiazdach polsatcore'a -  Eris Is My Homegirl.

Na początku chciałbym skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na muzyce. Nie ma co się tutaj specjalnie rozwodzić: moim zdaniem w kwestii muzycznej EIMH nie ma do zaoferowania totalnie nic ciekawego. Bardzo wtórne i proste, wręcz amatorskie kompozycje, surowa technika, kiepska sekcja i wszystko to polane sosem z autotune'a. Ogólnie rzecz ujmując muzyka ociera się trochę o muzyczny pastisz, dlatego całe szczęście, że widać u chłopaków pewną dozę dystansu do siebie. A przynajmniej było go widać jeszcze jakiś czas temu, bo ostatnio jego ilość jakby zmalała, ale o tym dalej.

Nie ukrywam, że z ciekawością obejrzałem ich pierwsze występy w eliminacjach do Must Play With Maryla na polsacie. Było nie było, to pierwsze pojawienie się w rodzimej TV (i w sumie w masowej świadomości widzów takiego rodzaju programów) muzyki, która jest mi bliska.
No i co tu dużo gadać, pierwsze wrażenie było fatalne. Śmiać mi się chciało. Nie wiem, czy to ten chamski autotune, czy kwadratowe granie, ale po prostu z miejsca uznałem, że ta kapela tworzy tak strasznie biedną muzykę, że nic z tego dobrego nie wyniknie.
Natomiast na łopatki rozłożyła mnie TOTALNIE reakcja szanownego jury. Spodziewałem się pojazdu po całości, a tymczasem wszystkim się podobało. WU-TE-EF. Skoro taki doświadczony kompozytor i generalnie utalentowany muzycznie człowiek jak Adam Sztaba nie był w stanie dostrzec nic złego w tym wszystkim, to moja wiara w jakość artystyczną tego typu programów upadła ostatecznie na wieki. Albo to ja chuja wiem. W każdym razie farsa trwała aż do finału, a później jeszcze odbijała się niczym porządna polska kiełbona przy okazji różnych eventów w stylu sylwestra z polsatem, znanego również jako małgośka z bidonami.

Eris Is My Homegrill podzieliła scenę. Jest to fakt, któremu trudno zaprzeczyć. Znaleźli się hejterzy, byli także obrońcy. Interesujący jest fakt, że w zasadzie obie strony używały trafnych i wcale nie przesadzonych argumentów.
Bo prawdą jest, że muzyka EIHM jest kiepska. Jest kiepska z albumu, jest kiepska na żywo, koniec kropka. Są ludzie, którzy uważają, że im się podoba, ale nie sądzę, by ktokolwiek, kto lubi taki typ core'a z czystym sumieniem powiedział, że woli posłuchać Erisów niż chociażby wczesnego Attack Attack (lol).
Prawdą jest też to, że chłopaki są na maksa pretensjonalni w tym co robią. Widać że show na żywo (mimo że całkiem okej) jest wymuszony, że pewne elementy ich muzyki są tam, bo tak nakazuje kanon tego nurtu. To wszystko sprawia wrażenie fałszu i w rezultacie nie mam wrażenia obcowania z prawdziwą kapelą, a bardziej z czymś stworzonym na potrzeby tego nieszczęsnego programu.

Rację mają także obrońcy. Prawdą jest bowiem to, że występ w TV przyczynił się do nagłego, gwałtownego wzrostu zainteresowania tego typu muzyką, wśród młodzieży gimnazjalnej innego targetu, niż ludzie, którzy zwykle przychodzą na koncerty i "na codzień" operują na scenie. Zaowocowało to zdecydowanym polepszeniem frekwecji i nowych twarzy na gigach w okresie największego hypu na Erisów. Wiadomo, że część z nich to sezonowi fani. Jednak nawet jeżeli jakiś mały procent zdecyduje, że taka muzyka jest całkiem fajna i będzie przychodził na kolejne koncerty innych zespołów, to będzie to jak najbardziej plus, który można zapisać na konto EIMH. Do tego jak już wspomniałem w poście o Jenna Eight[*], Erisi od samego początku mocno promowali inne polskie kapele i chociażby to powinno zasłużyć na respekt nawet u największych hejterów.

Ja z wydaniem ostatecznego werdyktu wstrzymałem się do chwili, kiedy moda na erisów nieco ucichnie i będzie można ocenić prawdziwą wartość kapeli normalnymi metodami. Myślę, że ten moment już nadszedł.
Eris Is My Homegirl wykorzystali swój prime time całkiem nieźle. Przez rok zagrali więcej koncertów niż nie jedna inna kapela przez cały swój okres działalności. Otrzaskali się trochę ze sceną, nagrali jakiś materiał, zrobili niezłe, profesjonalne video. Są fundusze - są efekty. Jednak jedno pozostało niezmienne. Słaba muzyka. Oczywiście wiadomo, że to czy komuś podoba się to co grają, czy nie, to już kwestia osobnicza. Niestety wbrew temu co sami o sobie mówią, nie jest to jakiś mixstylecore, który ma nie wiadomo co udowodnić, tylko raczej kiepski amalgamat inspiracji trance core'owymi kapelami z USA. 

Do tego dochodzi pewien problem, który poniekąd eksmituje EIMH ze sceny hc/mc/dc, która w dużej mierze jest DIY i szanuje zespoły, które są w porządku wobec organizatorów, publiczności i innych kapel i co tu dużo mówić - NIE GWIAZDORZĄ. Problem ten nazywa się ego. Otóż, pozwólcie, że przytoczę Wam mały fragmencik z ridera PEWNEJ KAPELI:

"Potrzebujemy na backstage min.:
- 2 talerze plastry różnych rodzajów wędlin oraz serów
- świeże owoce
- bułki oraz rogale
- chipsy, orzeszki, żelki i inne przekąski,
- croisanty z toffi i czekolada
"

I może jeszcze kurwa wodę Perrier oraz tajski masaż małżowiny usznej? Bitch please, co to ma być, Rihanna? Nie zrozumcie mnie źle, rider techniczny, to świetna sprawa i każdy zespół uważający się za profesjonalny powinien taki mieć, ale croisanty z toffi mnie ścięły do gleby. Nie wiem, czy to inwencja twórcza zespołu, czy może ich menago, ale jest to jednak conajmniej śmieszne, biorąc pod uwagę jak mało zespół reprezentuje sobą w kwestiach muzycznych. Widziałem że ludzie pytali o to, czy to autentyk - cóż, jak widać po rekacji menago poniżej to autentyk sto pro - a sam rider krążył swego czasu po Internecie.
Oprócz tego wkurwia mnie żebranie o lajki i klikniecia w konkursach na kolejne występy na masowych spędach. Macie kasę i możliwości, to nagrajcie taki album, żeby organizatorzy tych wszystkich festiwali SAMI was zaprosili...

Post wyszedł mi niemiłosiernie długi a i tak pewnie nie objąłem wszystkiego co bym chciał. Liczę na Was drodzy trolle i internetowi napinacze, że dopowiecie co nieco w komentarzach. Co do kapeli, to mam nadzieję, że nagrają fajny album i że nie pochłonie ich fejm w stylu ostatnich przygód pana Ronniego Radke (ex. Escape The Fate), czy Jonnego Craiga.

Na koniec zdjęcie z parkingu przed klubem, w którym grało koncert Eris Is My Homegirl.



HE.

- OD

środa, 14 listopada 2012

lubimy to #2 - Paulo Sergio

Dzisiaj trochę szerzej o syntetycznej kapeli z Bydgoszczy - Paulo Sergio. Syntetyczna, bo istnieje głównie w internetach i gra maks 3 koncerty na rok, do tego wszystkie w swoim województwie, no najwyżej w jednym obok. Fail.


Niesamowicie biedna jest nazwa tego zespołu. Pierwsze kilka wyników w google to piłkarze, albo trenerzy piłkarscy. Samych zespołów, bądź muzyków o tej nazwie/imieniu jest przynajmniej kilka/kilkoro. Generalnie bez trollowania - wiem, że chodzi o jakiegoś typa, który napadł na bank, ale pls już chyba lepiej było nazwać się Janusz Rewiński, Smutne Oczy Drobiu, albo K.A.S.K. Oh wait...

Oczywiście wiem, że brak aktywności koncertowej spowodowany jest trudnościami ze znalezieniem perkusisty, natomiast szukanie na siłę kogoś "kto ogarnia polirytmię", której w muzyce PS jakoś super dużo nie ma, jest trochę na wyrost i może w rezultacie bardzo źle skończyć się dla kapeli.

Natomiast cała reszta...Muzyka z Rules of Symmetry broni się TOTALNIE sama. Świetne kompozycje, zajebiste, wpadające w ucho riffy, solóweczki i masywny sound. Może trochę zbyt skompresowany jak zauważył któryś z czytelników, ale takie jest prawo tego rodzaju metalcore'a. Za każdym razem po przesłuchaniu epki żałuję, że jest taka krótka. I dobrze. Wolę jak jest krótko ale z przytupem, niż gdybym miał słuchać mielenia pizdy przez 13 kawałków. Srać na wypełniacze. Widocznie jest to kolejna kapela która przykłada się do swojego matexu i nie wypuszcza w świat bubli odjebanych na pół gwizdka. Przekłada się to na stosunkowo niewielką ilość wydanego materiału, ale jak już zgodnie ustaliliśmy nie jest to nic super tragicznego. Jedyna rzecz która mnie boli w tym albumie, to bardzo baaardzo przeciętny wokal, który troszkę psuje ogólne wrażenie. Wyraźnie słychać kiepską dykcję i raczej słabą, monotonną technikę wokalisty, którego na szczęście w kapeli już nie ma. Mam nadzieję, że z nowym krzykaczem będzie w tej materii lepiej.

Jest to po prostu kapela, która robi dużo rzeczy dobrze. Ich kompozycje są przemyślane, słychać, że wszystko jest nagrane równiutko. Mają jeden DOBRY i DOBRZE WYDANY album. Mają jeden wzór koszulki, który jest DOBRY. I tak powinno być. Treść ponad formą. Wszystkie kapele, które właśnie szykują kurwa CZAPKI a porządnie wydanej muzyki nie mają wcale, powinny się zastanowić.

Dział lubimy to stworzyłem z myślą o młodszych kapelach, które zasługują na szersze rozpoznanie. Dlaczego zatem piszę tu o Paulo Sergio, które istnieje już w sumie od kilku ładnych lat? Ano dlatego, że sądzę, iż jeszcze nie do końca udowodnili swoją wartość. Wylali zdecydowanie za mało potu na scenach.

Mówi się, że symetria to estetyka głupców. Ja mam nadzieję, że chłopaki pójdą po rozum do głowy i szybko ogarną garowego, nawet takiego, którego będzie trzeba podszkolić, bo ich potencjał się marnuje. A jak coś się za długo marnuje to gnije i w gówno się obraca. Tym oto akapitem pełnym erudycji, przenośni i aluzji kończę ten wywód.

Lajkujcie Paulo Sergio na facebooku i spamujcie im tablicę, by zmienili tą sucharską nazwę.
http://www.facebook.com/paulosergioband

- OD

Ps. Pozdrowienia dla Matki Boskiej Deathcore'owej, bardzo doceniam wspomnienie o mnie :3
http://www.facebook.com/matkaboskadeathcoreowa

Pss. Dziękuję za wszystkie maile z sugestiami. Poznałem kilka nowych perełek dzięki temu. Mały spojler - KILKANAŚCIE osób poprosiło o BABE.

sobota, 10 listopada 2012

Ostateczne Poświęcenie

Było już o Drown My Day, to musi być i o tych panach z Poznania...Wiele osób stawia te dwie kapele w ścisłej czołówce naszej rodzimej sceny, czy słusznie?
Jak na kapelę z Polski grają już tak długo, że gdyby nic w tym czasie nie osiągnęli to ze spokojem mogliby spakować manatki i wrócić do czesania grzywek.


Jedna z niewielu kapel na świecie w której spotykają się hipster, emo, dwóch studencore'ów i typ, którego bałbym się spotkać w ciemnej alei. Potencjał beki jest nieziemski. Mimo już chyba 5 lat działalności mają na koncie relatywnie mało nagranej i wydanej muzyki. Epka, singiel i druga epka? Poważnie? Z czego fizycznie można sobie na półce postawić tylko ich ostatni wypust, czyli Aspirations and Endeavours. Nawiasem mówiąc, jeżeli już tak długo pracowali nad tym materiałem, to mogli się bardziej postarać o to, by brzmienie było lepsze. Osobiście zawiodłem się trochę, gdy album się ukazał, bo wyraźnie czegoś temu brzmieniu brakuje (np. mocy jak wspomniał ktoś w komentarzach do poprzednich postów). Słychać tam za to coś, co często wytykam innym kapelom - mianowicie pomysł. Nie ma wypełniaczy i przypadkowych dźwięków, są smaczki, riffy które są zapamiętywalne a także wyśmienite chórki (których jednak nie słyszałem nigdy na żywo).

Abstrahując - czytając historie Poznańskich kapel mam wrażenie, że przeglądam scenariusz Mody na Sukces. TAM KAŻDY Z KAŻDYM GRAŁ. I tak na przykład w wyniku takich konotacji była ponoć jakaś kosa na linii Final Sacrifice - Before A Burning Earth. Nie znam szczegółów, ale wokalista BABE, czyli Bomba był kiedyś wokalistą FS i chyba został wykolegowany ze składu. Takie przynajmniej chodzą ploty w kuluarach...Spekulejszyns masturbejszyns, jak macie więcej szczegółów, to wiecie co macie robić.

Ogólnie rzecz biorąc wszystko byłoby śmiesznie, gdyby nie kilka faktów, takich jak np. to, że Średni jest IMO jednym z najlepszych drummerów na scenie, emo jest stawiany jako wzór dla screamujących i growlujących wokalistów, a gitarzyści i basista robią różne dziwne rzeczy ze swoimi instrumentami, które sprawiają że gęba mi się uśmiecha.

Widziałem FS chyba z 6 razy, przy różnych okazjach. Sam fakt, że chłopaki jeżdżą po Polsce jak pojebani jest godny uznania. Moim zdaniem to, że są tam gdzie są, jest tak jak w przypadku DMD zasługą ich szczerej, ciężkiej pracy. To jest jedna z niewielu kapel, która przed swoim występem zamiast żłopać piwsko, siada z instrumentami i ćwiczy. Czy coś im to daje, to nie wiem, ale na pewno podchodzą do sprawy poważnie. Z każdym koncertem brzmieli dla mnie lepiej. Do tego nie robią jednej bardzo popularnej wśród polcore'owych kapel rzeczy: NIE MĘCZĄ DUPY. Maks 30 minut intensywnego wpierdolu i koniec. Słuchając kapel typu Jenna Eight [*], które  grają godzinnego seta zawierającego 10 kawałków, różniących się tylko nazwą, mam ochotę wyrwać sobie uszy i rzucić nimi w scenę.

Fajnale, tak jak DMD mają na swoim koncie kilka koncertów za granicą. W tym roku pojechali na dłuższą trasę i chyba jako pierwsza kapela z Polski dotarli aż do Rumunii. Chociaż akurat w tym przypadku nie wiem czy jest się czym chwalić...Rumunia, lol.

W każdym razie, reasumując - moim zdaniem Final Sacrifice zawierają 0% polcore'u i kapele, które zastanawiają się co ze sobą począć powinny dokładnie przeanalizować działalność poznaniaków i wyciągnąć wnioski. Nie ukrywam, że jest to jedna z moich ulubionych kapel z Polski. Czekam z niecierpliwością na nowy materiał, bo z tego co słychać w różnych przeciekach z koncertów wrzuconych na Youtube może być zupełnie nowa jakość.

U Rumunów lol

OBY TYLKO ZDĄŻYLI TO NAGRAĆ ZANIM STRACĘ SŁUCH I WYPADNĄ MI ZĘBY.

Gimbus odjeżdża dzisiaj smutny i pusty

- OD



piątek, 9 listopada 2012

UWAGA, IDĘ PRZEZ BRĄZOWE MIASTO!

MAM OCHOTĘ NAPISAĆ CAŁY POST CAPSLOCKIEM. ZNALAZŁEM KAPELĘ, KTÓRA JEST MUZYCZNYM UCIELEŚNIENIEM IDEI POLCORE'U. DRŻYJCIE KURWA:

STROLLIN' THROUGH BROWN TOWN


Nie wierzę...

Dla potrzeb potomności pozwolę sobie rozłożyć to zjawisko na części pierwsze. No to hop:

Nazwa: O CO W OGÓLE CHODZI. Przechadzanie się po brązowym mieście. Jeżeli brązowe miasto to jakaś alegoria kupy to spoko, jestem w stanie to zaakceptować. Inaczej co do chuja...
Jako rzetelny blogger (lol) zgooglałem całą frazę. Google nie wypluły nic sensownego...MOŻE KURWA DLATEGO ŻE TO NIE MA NAJMNIEJSZEGO SENSU.
Jeden jedyny link: HOP , który zawiera zdanie "As you stroll through Browntown" (7 akapit, na samym początku) TOTALNIE nie ma nic wspólnego z niczym. Jestem porażony kreatywnością. 

Brzmienie: Nawiążę tutaj do mistrza wyśmienitej produkcji muzycznej - Varga Vikernessa z Burzum. Nagrywając swoje albumy dążył do tego, by uzyskać jak najgorsze brzmienie, dlatego wszystkie partie gitar elektrycznych rejestrował przy pomocy mikrofonu od headseta komputerowego podstawionego do 15 watowego, tranzystorowego comba. Chłopakom udało się osiągnąć podobny efekt, szczere gratulacje.

Kompozycja, proszę posłuchajcie ich muzyki razem ze mną:
0:00 - 0:32 - Pierwszy riff to jest po prostu definicja, ideał wcielony polcore'u. Gdy myślę polcore to słyszę ten właśnie riff. Nie wiem jak mam to dosadniej wyrazić. Gdyby kraina polcore'u miała hymn, to byłby to ten fragment.
0:32 - fade na gitarach zmylił mnie do tego stopnia, że stwierdziłem, że jest to jakieś promo, zbitek różnych fragmentów kilku kawałków. LOL NOPE, to nadal ten sam wałek.  Chyba była to tzw. sztuczka producencka. Ja jebie...
0:33 - 1:34 - całkiem okej riffik na gitarach, bardzo fajny motyw z chórkami, gdyby brzmienie było dobre, to wrażenie byłoby o wiele lepsze. Nadal jednak jest to dosyć typowy riff w stylu I Killed The Prom Queen i miliona innych kapel. Gitary fałszują.
1:35 - 2:11 - wolniejszy motywik, trochę taki bidon + zagrywka gitarowa oparta na legato. Ujdzie.
2:11 - 2:15 - NIESAMOWICIE SZYBKIE PRZEJŚCIE NA GARACH.
2:16 - 2:29 - Na chwilę wraca ten wolniejszy motyw.
2:30 - 3:05 - Epicko budowane napięcie i apogeum w postaci prawdopodobnie jednej z najkrzywiej nagranych solówek w kosmosie. Wszystko po to, by wrócił ON:
3:06 - 3:24 - powrót KRÓLA RIFFÓW POLCORE'U. ZROBIĘ SOBIE Z NIEGO DZWONEK CHYBA.
3:24 - do końca - jeszcze tylko krótki zakrzyk grupowy "fajndianser" I NAJCIĘŻSZY BIDON W HISTORII METALU. Gdy weszli z tym breakdownem, to nie wiedziałem czy mam najpierw wycierać monitor, czy zmieniać gacie, bo osmarkałem i osrałem się NA RAZ. 
Jedyny highlight to wokal, który daje radę i nie ma się czego wstydzić.
Wprowadzę chyba skalę ocen, której wyznacznikiem będzie TROLLIN THROUGH BROWN TOWN. Oni sami otrzymują 5 na 5 miejsc w gimbusie. 


- OD

czwartek, 8 listopada 2012

Straszne dźwięki, boję się ich.

Dzisiejszy post sponsoruje Soundfear. Na zdjęciu poniżej kapela z fanami.


Soundfear to prawdziwi Indianie naszej rodzimej sceny. Konkretnie Aztekowie.

Widziałem ich na żywo kilka razy i niestety zawsze wychodziłem nieco zawiedziony ich występem. No dobra, nie nieco, tylko bardzo. Dopóki nie ukazała się epka "676" miałem totalną awersję do ich muzyki. Po pierwsze widać było brak ogrania materiału. Wychodzę z założenia, że nawet gorzej skomponowana muzyka obroni się, gdy będzie zagrana w punkt. Jest to absolutnie kluczowa sprawa przy graniu na żywo. Tego mi w Soundfear zawsze brakowało. W zasadzie, moim skromnym zdaniem, elementem kładącym występy tej kapeli był perkusista. Bardzo nierówna i strasznie, ale to strasznie surowa technika. Charakterystyczny moment to tzw. pralka:


Nic, tylko przynieść pranie i zapodać chłopakowi do centralki. Zapierdoli bez zagnieceń.

Czasu przeszłego użyłem w powyższym akapicie z dwóch przyczyn: 
1. Po przesłuchaniu epki mój odbiór zmienił się, może nie diametralnie, bo niestety taka muzyka wciąż mnie potwornie nudzi, ale na pewno dostrzegłem w kompozycjach pomysł. Brzmienie wyciągnięte w Aurora studio  zdecydowanie poprawiło moje odczucia. Być może teraz słysząc ich na żywo wychwycę poszczególne motywy i nie zostanę zalany ścianą hałasu. Niestety nadal słyszalne są elementy polcore'a.
2. Chłopaki właśnie ogłosili zmianę w składzie i ku mojej radości okazało się, że chodzi o perkusistę! Nie widziałem jeszcze pana Pucka na żywo, ale widziałem za to jego drum cover War From A Harlots Mouth i widać, że koleś wie co robi. Moim zdaniem Soundfear skoczy dzięki temu o kilka leveli wyżej.

Jedyną moją wątpliwość budził i wciąż budzi podwójny wokal. Obaj krzykacze mają na tyle podobną barwę głosu, że nie widząc ich przed sobą czasem trudno odróżnić kto się drze. Zajmowanie w tej sytuacji cennego miejsca na scenie jest równie bez sensu, co kilt niegdyś wdziewany przez jednego z wokalistów. Co ma w ogóle, kurwa, kilt do Azteków? Czy to jest jakaś silna inspiracja Kornem? Tak czy siak Sołtys ma mimo wszystko o wiele mocniejszy wokal i ze spokojem pociągnął by wszystkie partie sam, ale wiecie, just sayin'. 

To tyle o Soundfear - widzę że informacje o nich przedostają się w różne miejsca sieci. A to napisze o nich jakiś portal muzyczny, a to dostaną ładną ocenę za album (IMO troszkę na wyrost, ale tak czy siak gratki). Bardzo fajnie, bo to pracowite i szczere chłopaki. Wierzę, że z czasem wyrobią się muzycznie. 

Ogłoszenia parafialne:

Dziękuję za maile i sugestie dotyczące kapel, którym powinienem się przyjrzeć. Co prawda póki co nie zaskoczyliście mnie niczym czego bym nie znał, ale zawsze warto próbować. Dziękuję też za maile z miłymi słowami wsparcia. Dziękuję w końcu za maile z ofertami matrymonialnymi, tak, lubię się pierdolić.

Widziałem w internetach, że ludzie mają problem z komentarzami. Pogmeram w layoucie żeby coś zmienić. 

- OD